Co kryje SPF?

Dla jednych kosmetyczna rutyna przez cały rok, inni niby o nich wiedzą, ale wolą nie stosować albo robią to źle. Dlaczego filtry słoneczne to wciąż taki trudny temat? I dlaczego powinniśmy ich jednak używać – zwłaszcza latem? A do tego – krótka ściąga, jak i jak często je nakładać.

Przez stulecia w naszym kręgu kulturowym to blada skóra była najbardziej pożądana. Arystokratyczna biel świadczyła o tym, że jej właściciel nie musi pracować fizycznie, zwłaszcza na świeżym powietrzu. Może ochronić się przed słońcem np. za pomocą rękawiczek, kapelusza czy parasolki. Nie tylko chroniono się przed słońcem, ale także rozjaśniano skórę za pomocą kosmetyków na bazie ołowiu i rtęci. W ochronie przeciwsłonecznej – oprócz akcesoriów – miały pomagać rozmaite pudry, maści czy picie octu.

Zmiana nastąpiła w dwudziestoleciu międzywojennym za sprawą z jednej strony Johna Harveya Kelloga (tego od płatków), który promował prozdrowotne właściwości światła słonecznego, z drugiej – pism kobiecych, tłumaczących swoim czytelniczkom, że opalona skóra jest zdrowa i ładna. Do mody na brąz miała się przyczynić również Coco Chanel, która w 1923 r. miała wywołać skandal, przychodząc opalona na eleganckie przyjęcie. Zresztą – znów trzeba było się odróżnić. Skoro klasa pracująca miała teraz blade skóry na skutek wielogodzinnej pracy w fabrykach, klasa wyższa musiała mieć ciemniejszy odcień.

Dziś nadal opalenizna jest w cenie i świadczy o tym, że urlop był udany. Jednocześnie przybywa osób, które nie opalają się wcale lub chcą być tylko muśnięte słońcem, a efekt ten uzyskują dzięki wysokim filtrom SPF.

W nadfiolecie

Nasze organizmy potrzebują słońca, by wytwarzać witaminę D. Pomaga ona wchłaniać wapń i fosforany, więc jest niezbędna dla naszych kości, zębów i mięśni. Jej niedobór powoduje np. krzywicę u dzieci. Z drugiej strony słońce powoduje oparzenia skóry i przyspiesza proces jej fotostarzenia (czyli zwiotczenie i utratę jędrności). Przyczynia się też do rozwoju nowotworów skóry. Ale po kolei.

Promieniowanie słoneczne ma trzy zakresy: ultrafiolet, światło widzialne i podczerwień. Nas interesuje ultrafiolet – tak, to ten skrót UV na opakowaniu kremu do opalania. Mamy UVA, czyli ultrafiolet z zakresem fal od 315 do 400 nm, UVB – tu zakres fal jest od 280 do 315 nm oraz UVC (100 do 280 nm), który jest zatrzymywany przez atmosferę.

Za brązowienie naszej skóry odpowiedzialne jest promieniowanie UVB, które stymuluje syntezę melaniny, może jednak powodować poparzenia. Dociera ono do warstwy rogowej skóry. Tam się zatrzymuje, choć niewielka jego część potrafi dotrzeć aż do skóry właściwej. UVB uszkadza włókna kolagenowe (co przyczynia się do powstawania zmarszczek), a także znajdujące się w naskórku komórki Lagerhansa, które są współodpowiedzialne za działanie naszego systemu immunologicznego. Niewiele tego promieniowania dociera na ziemię – to zaledwie 5 proc. wszystkich promieni UV. Najbardziej odczuwamy je latem, zwłaszcza w godzinach przedpołudniowych.

95 proc. promieni należy do UVA, które jest zdecydowanie bardziej zdradliwe niż UVB. Przede wszystkim – dociera do nas przez cały rok, niezależnie od pogody, przenika przez chmury, szyby i odzież, a jego natężenie nie zmienia się w ciągu dnia. Wnika głębiej – aż do skóry właściwej. Skutki jego działania widzimy później niż UVB. A są one niebanalne, ponieważ UVA odpowiada za tworzenie się wolnych rodników, które uszkadzają komórki. To ono też sprawia, że na skórze pojawiają się piegi i zmiany pigmentacyjne. Przyczynia się też do powstawania nowotworów skóry.

Dlatego przed słońcem trzeba się chronić cały czas. A naszą najlepszą tarczą będą filtry przeciwsłoneczne. Trzeba jednak podkreślić, że żaden filtr nie da nam stuprocentowej ochrony.

20, 30 czy 50?

SPF, czyli Sun Protection Factor, to współczynnik określający stopień ochrony przed promieniowaniem UVB. W sklepach spotykamy kosmetyki z różnymi wartościami SPF – zawierają go nie tylko te do opalania, ale także niektóre kremy do twarzy czy pomadki do ust.

Jaka jest różnica między kremem z filtrem 6 a tym z 50? Każda skóra ma określony czas ekspozycji na słońce, po którym powstaje rumień. Ten czas zależy od fototypu i dla osób urodzonych w naszej szerokości geograficznej nie jest długi, wynosi przeważnie kilka minut. Wartość SPF mówi nam, ile razy dłużej możemy bezpiecznie przebywać na słońcu. I tak, jeśli założymy, że bez filtra rumień pojawia nam się już po 5 minutach, to SPF 6 wydłuży nam ten czas do 30 minut, a SPF 50 – do ponad trzech godzin (250 min.). Oczywiście, pod warunkiem, że nałożymy zalecaną przez producenta ilość kremu (o tym poniżej).

Kremy z SPF 6 i 10 zapewnią nam więc niską ochronę, średnią dadzą SPF 15, 20 i 25. Jeśli potrzebujemy wysokiej, wybierzmy SPF 30 lub 50. Bardzo wysoką da nam kosmetyk z SPF 50+.

A co z innymi?

SPF to najbardziej znany współczynnik, ale – jak wspomnieliśmy – chroni on tylko przed jednym zakresem promieniowania. Na opakowaniach kremów przeciwsłonecznych znajdziemy też inne oznaczenia – UVA w kółku, PA z różną liczbą plusów, IR czy HEV. I od razu sprawa robi się skomplikowana.

Zacznijmy od UVA. Jeśli na etykiecie kremu UVA jest w kółku, oznacza to, że ochrona przed UVA wynosi minimum jedną trzecią ochrony przed UVB (czyli SPF).

Bardziej precyzyjnych informacji dostarcza nam PA z plusami. Wykorzystuje się do niego PPD (Persistant Pigment Darkening) – współczynnik bardzo podobny do SPF, tyle ze zamiast rumienia mamy pigmentację. PPD mówi nam, o ile zmniejszy się dawka promieniowania UVA, jeśli zastosujemy filtr. Do wyrażenia tego służy skala PA+. I tak, jeśli PPD wynosi 2-4, to ochrona ma wartość PA+, PPD 4-8 to PA++, PPD 8-16 to PA+++, a PPD powyżej 16 to PA++++. I to właśnie cztery plusy zapewnią nam najlepszą ochronę.

Z kolei w Wielkiej Brytanii i Irlandii popularna jest skala Boot’sa, która określa stosunek ochrony przed UVA do UVB. Im jest on wyższy, tym więcej gwiazdek. Maksimum to pięć i oznacza to, że filtr chroniący przed UVA ma ponad 90 proc. wartości filtra UVB.

Na niektórych kosmetykach możemy znaleźć jeszcze dwa inne oznaczenia. IR to filtr chroniący przed podczerwienią, a HEV – przed światłem widzialnym.

Warto wspomnieć, że w Unii Europejskiej obowiązkowe jest tylko oznaczanie wartości SPF. Informacja o stopniu ochrony przed UVA nie jest konieczna, aczkolwiek UE zaleca, by ochrona przed UVA wynosiła jedną trzecią wartości ochrony przed UVB.

Chemiczne czy mineralne?

Filtry przeciwsłoneczne dzielimy na chemiczne, mineralne (fizyczne) i mieszane.

Chemiczne wnikają w naszą skórę (dlatego należy je nakładać 30 minut przed wyjściem na słońce) i absorbują promieniowanie UV, zmieniając je w energię cieplną. Są lekkie, bez problemu się wchłaniają, nie pozostawiając na skórze żadnej warstwy. Są zatem odporne na ścieranie, ale nie są specjalnie fotostabilne – oznacza to, że słońce i temperatura ograniczają ich trwałość. Dlatego trzeba je ponownie nakładać po 2-3 godzinach. W składzie kosmetyku znajdziemy je pod nazwami: Octorylene (uwaga, tego lepiej nie zabierać nad morze – pisaliśmy o tym tutaj), Methylene Bis-Benzotriazolyl Tetramethylbutylphenol (Tinosorb M, Bisoctrizole), Bis-Ethylhexyloxyphenol Methoxyphenyl Triazine (Tinosorb S, Bemotrizinol), Diethylamino Hydroxybenzoyl Hexyl Benzoate (Uvinul A Plus), Disodium Phenyl Dibenzimidazole Tetrasulfonate (Neo Heliopan AP, Bisimidazylate), Terephthalylidene Dicamphor Sulfonic Acid (Mexoryl SX, Ecamsule), Drometrizole Trisiloxane (Mexoryl XL, Examsule), Ethylhexyl Triazone (Uvinul T 150), Diethylhexyl Butamido Triazone (Uvasorb HEB).

Mineralne działają inaczej – niczym lustro odbijają i rozpraszają promieniowanie UV docierające do naszej skóry. Są fotostabilne, ale z kolei mało odporne na wodę czy ścieranie. Nadają się dla dzieci, ale bielą skórę i zostawiają na niej lepką warstwę. Oczywiście, producenci kosmetyków z tymi filtrami robią wszystko, by bielenie było jak najmniejsze, a formuły kremów – lżejsze. Filtry mineralne w składzie kosmetyku ukrywają się pod nazwami dwutlenek tytanu (Titanium Dioxide) i tlenek cynku (Zinc Oxide).

Filtry mieszane łączą właściwości mineralnych i chemicznych, częściowo wnikając w skórę, a częściowo odbijając od niej promienie. Są więc i fotostabilne, i mają lekką konsystencję.

Ile kremu z filtrem nałożyć?

Rekomendowana przez producentów ilość to dwa miligramy kremu na centymetr kwadratowy skóry. Wtedy możemy liczyć na ochronę, o jakiej zapewnia nas opakowanie kosmetyku. W praktyce nakładamy cienką warstwę i dziwimy się, że mimo kremu się spaliliśmy. Już połowa zalecanej ilości kremu obniża ochronę przeciwsłoneczną nawet trzykrotnie. Dlatego na kremie nie ma co oszczędzać, a poza tym trzeba pamiętać, by reaplikować go po 2-3 godzinach przebywania na dworze (albo po wyjściu z wody lub wytarciu się ręcznikiem).

Na samą twarz potrzebujemy ok. 1-1,25 gramów kremu. Ile to jest? Prosta, choć nie do końca dokładna metoda mówi: to tyle, ile kremu wyciśniemy na dwa palce, wskazujący i środkowy (na długość). Można też zaopatrzyć się w kuchenną łyżeczkę-miarkę albo wagę jubilerską. Pamiętajmy jednak, że kremy różnią się od siebie pod względem objętości.

Na resztę ciała potrzebujemy ok. 32-36 gramów preparatu. To mniej więcej tyle, ile wynosi objętość małego kieliszka (30 ml) albo 6-7 łyżeczek kuchennych.

A co z witaminą D?

Wystawiamy się do słońca, bo nasze organizmy potrzebują witaminy D. Jeśli się będziemy przed nim chronić, to jak wytworzymy ten niezbędny dla nas składnik? Otóż pamiętajmy, że żaden filtr nie zapewni nam pełnej ochrony (nawet jeśli wsmarujemy w skórę zalecaną ilość kosmetyku), tak więc zawsze jakaś część promieniowania słonecznego dotrze do naszej skóry. Zresztą aby wystąpiła synteza witaminy D, wystarczy już krótka ekspozycja na słońce (ok. 15 minut). A jak podkreślają lekarze, korzyści ze stosowania filtrów znacznie przewyższają ewentualne ryzyko występowania niedoboru witaminy D.

 

Wybierasz się na dalekie wakacje? Przeczytaj koniecznie ten wpis.